Filiżanka





Kółko …

jak świąteczność.

Kiedy na Trzech Króli porządkujemy się ze świąt, czujemy coś na kształt ulgi. To mała odwrotność stanu sprzed świętami, gdy sami złościliśmy się na siebie za napięcie, gonienie czasu i brak skupienia. Ale już po wszystkim. Udało się, a my, także trochę w nagrodę, nadal żyjemy.

Porządki poświąteczne są samym spokojem. Dom nie ostygł jeszcze ze świątecznego ciepła, chętnie zatrzymalibyśmy choinkę, ale jak, skoro się sypie… Pora, by świąteczność powróciła na swoje miejsca. Bombki do pudełek, wykrochmalone obrusy na półki, odświętny serwis i sztućce do kredensu. Zauważyliście, że co roku robi się jakoś ciaśniej? Wszystkiego więcej, nie tylko bombek i obrusów. 

Mnie przybywa filiżanek. Ich kolekcja sięga daleko w przeszłość, może nawet dalej niż czasów berlińskiej cioci teścia, który po niej dziedziczył. My zabraliśmy ją z Berlina kilkanaście lat później, odruchowo, oszołomieni nagłą śmiercią Ojca. Porzucenie czegoś, co może lubił, wydawało się nam brakiem szacunku. Filiżanki, każda inna, były przeciwieństwem naszych ówczesnych upodobań. W tamtych czasach kochaliśmy raczej ceramikę i jednoznaczne, ostre kolory. Porcelana po Ojcu, krucha i kłopotliwa, wylądowała z resztą schedy w kredensie. Potrzebowaliśmy czasu, by uznać, że herbata lepiej w niej smakuje. Wyciągałam filiżanki tylko od święta – na wigilię, wielkanoc i szczególne wizyty córki. Jedna z nich zawsze była tylko moja – niemal przezroczysta, na nóżkach, cała w kwiaty i wiotkie motyle. Byłam przekonana, że jest jedynym takim cudem na świecie. 

Aż do dnia, gdy po raz pierwszy odwiedziłam nową przyjaciółkę. Gadałyśmy długo, a gdy parzyła kolejną kawę, przeszłam się po jej salonie. Nie wierzyłam własnym oczom – w przeszklonej witrynce stała moja filiżanka! Oczywiście opowiedziałam Asi całą historię, miałyśmy piękną rozmowę o ważności przedmiotów. A potem… Kiedy się żegnałam, Asia wręczyła mi zapakowaną filiżankę. Nie chciała słyszeć o zapłatach, zamianach, żadnych formach rekompensaty. Powiedziała, że dla niej naczynie jest mniej ważne niż dla mnie. Oraz, że teraz, gdy odwiedzi mnie córka, obie wypijemy herbatę w motylich filiżankach.

A co ja mogłam jej powiedzieć? Wiedziałam już, że do wielu rodzinnych historii właśnie dołączyła kolejna. Oraz, że pozostanie na długo, przynajmniej na czas życia filiżanki. Moje nowe wspomnienie przy herbacie podczas kolejnej wigilii lub wielkanocnego śniadania. A kiedy już będę miała wnuczkę, opowiem jej, co następuje: wiesz, kochanie, na początku babcia miała tylko jedną taką filiżankę, aż do momentu, gdy pewna miła pani imieniem Asia… 

Tak właśnie wprowadzamy się w czyjąś pamięć. Bywa, że na zawsze. Czasami chodzi o wielkie rzeczy, czasami małe gesty. Moja filiżanka jest połączeniem wielkiego gestu z małym przedmiotem. Cała jej wartość to… motyle. Motyle jak fruwająca między ludźmi życzliwość, wspaniałomyślność, pamięć, lekkość, sympatia, szacunek… 


Aż trudno uwierzyć, ile tych znaczeń zmieściło się w jednym delikatnym naczyniu. 





 ps. Asiu, dziękuję.




Komentarze

Popularne posty